Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niec prześcieradła, przyciągnął do siebie i przywiązał mocno do balkonu.
Utworzywszy w ten sposób między balkonem a topolą niby most wiszący, wsiadł na niego okrakiem i, posuwając się powoli, niebawem dotarł do gałęzi, a w chwilę później był na ziemi. Wówczas, nie troszcząc się już o to, czy go kto zobaczy, przebiegł przez trawę i skierował się ku Souday, dokąd teraz znał drogę lepiej, niż ktokolwiek.
Gdy stanął na szczycie skały Serviére, usłyszał strzelaninę, która, jak mu się zdawało, rozlegała się między Montaigu a jeziorem Grand-Lieu. Ogarnęło go głębokie wzruszenie. Odgłosy tej strzelaniny silnem echem odbijały się w jego sercu, wskazując niebezpieczeństwo, może nawet już zgubę, grożącą tym, których kochał, a ta myśl przejmowała go przerażeniem; gdy pomyślał, że Marya może go oskarżać, uczynić go odpowiedzialnym za nieszczęścia, których nie umiał oszczędzić jej, jej ojcu, siostrze jej i przyjaciołom — oczy jego napełniały się łzami.
To też nietylko nie zwolnił biegu, na odgłos tej strzelaniny, ale nawet podwoił jego szybkość tak, że niebawem dotarł do pierwszych drzew lasu Machecoul. Tu, zamiast dążyć drogą, która opóźniłaby jego przybycie o kilka minut, rzucił się na boczną ścieżkę; szedł niejednokrotnie w tym samym celu.
Pod ciemnem sklepieniem drzew, wpadając kiedy niekiedy w rów, potykając się o kamień, zaczepiając się o krzak, mrok był bowiem gęsty a ścieżka bardzo wązka, przybył nareszcie do miejsca, nazwanego Czarcią Doliną. Przechodził właśnie przez strumyk, płynący w jej głębi, gdy nagle z zarośli, wyskoczył człowiek, rzucił się na niego i schwytał go tak gwałtownie, że