Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Na miłość boską, Józefie — spytała — co ci jest?
— Co to za łajdaki przychodzili dzisiaj do was, Maryanno? — spytał szuan, odpowiadając pytaniem na pytanie.
— Nikt nie przychodził — odparła Maryanna, potrząsając głową dla nadania większej siły swemu przeczeniu.
Poczem z kolei zapytała:
— Józefie, nie spotkaliście brata?
— Kto go stąd zabrał? — spytał znów szuan, który widocznie postanowił pytać, nigdy nie odpowiadając.
— Powtarzam raz jeszcze: nikt; tylko około czwartej popołudniu wyszedł, by zapłacić wójtowi Logerie za grykę, którą w tygodniu ubiegłym kupił dla was.
— Wójt Logerie? — odparł Józef Picaut, marszcząc brwi. — Ach! tak, gospodarz Courtin... Dobry bandyta, ani słowa! Od dawna przecież mówię Paskalowi, powtórzyłem mu nawet jeszcze dziś rano: „Nie kuś Boga, którego się wyrzekasz, bo spadnie na ciebie nieszczęście!“
— Józefie! Józefie! — zawołała Maryanna — jak śmiecie mieszać imię Boga do tych słów nienawiści względem brata, który was tak kocha, was i waszą rodzinę, który odjąłby sobie chleb od ust, by go dać waszym dzieciom? Jeżeli nieszczęście chce, że w naszym biednym kraju panuje niezgoda, czy to powód, żebyście tę niezgodę wprowadzali aż do naszej chaty? Zachowajcie wasze zapatrywania, i zostawcie mu zapatrywania jego; są one nieszkodliwe, wasze zaś nie. Jego strzelba wisi nad kominem, nie miesza się do żadnych intryg i nie grozi żadnemu stronnictwu; tymczasem od pół roku niema jednego dnia, żebyście nie wyszli uzbrojeni! tymczasem od pół roku niema gróźb, których nie rzuca-