Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przyjdzie.
— Dobrowolnie?
— Dobrowolnie albo przemocą.
— Przemocą?
— Tak; wydałem rozkaz, żeby go zaaresztowano, 0co niewątpliwie jest już dokonane w chwili, kiedy panu to mówię.
— Do stu tysięcy bomb i kartaczy! — krzyknął generał, uderzając w stół pięścią tak gwałtownie, że podprefekt podskoczył na fotelu. — Do stu tysięcy bomb i kartaczy! — powtórzył — cóżeś pna zrobił?
— Zdaje mi się, generale, że, jeśli to człowiek taki niebezpieczny, jak mi mówiono, można było zrobić tylko jedną rzecz: zaaresztować go.
— Niebezpieczny! niebezpieczny!... Jest stokroć niebezpieczniejszy teraz, niż był przed kwadransem.
— Ale jeśli jest zaaresztowany?
— Nie stało się to tak prędko, wierzaj mi pian, żeby nie było czasu uderzyć na alarm. Księżna będzie zawiadomiona, zanim zdążymy oddalić się stąd o milę. Bardzo będzie szczęśliwie, jeżeli, dzięki panu cała ta hołota nie opadnie nas tak, że nie będziemy mogli wezwać jednego człowieka z załogi.
— Ale może jest jeszcze możność... — rzekł podprefekt, rzucając się ku drzwiom.
— Tak, biegnij pan... Ach! do stu tysięcy bomb i kartaczy! zapóźno!
Istotnie, głuchy hałas dobiegał z ulicy, potęgując się z każdą sekundą, dopóki nie dosięgnął dyapazonu tego strasznego koncertu tłumów, który jest prologiem do bitwy.
Generał otworzył okno i ujrzał, o jakie sto kroków od oberży, żandarmów, prowadzących Jana Oullier’a ze