Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czerpała siły tego nieszczęśliwego; dusza uleci bez walki, bez wysiłku, bez wstrząśnienia.
— I pani zostanie przy nim sama?
— Niech pan idzie co prędzej i o mnie się nie niepokoi.
Michał wyszedł, a Berta podeszła do łóżka chorego, który rękę do niej wyciągnął.
— Dziękuję, moja dobra panienko — rzekł, chłop.
— Za co, mój ojcze?
— Za troskliwość przedewszystkiem... a potem za to, że panienka pomyślała o posłaniu po księdza proboszcza.
— Słyszeliście?
Tinguy uśmiechnął się.
— Tak odparł — chociaż pani mówiła bardzo cicho.
— Niechże jednak obecność księdza nie budzi w was podejrzenia, że umieracie, mój poczciwy Tinguy; nie bójcie się.
— Bać się! — zawołał chłop, usiłując się podnieść na łóżku. — Bać się! i dlaczego? Szanowałem starców i kochałem dzieci; cierpiałem bez szemrania; pracowałem bez skargi, chwaląc Boga, gdy grad pustoszył moje niewielkie pole, błogosławiąc Go, gdy żniwa nie dopisały, nigdy nie odpędzałem żebraka, którego święta Anna zsyłała do mego ubogiego ogniska domowego; przestrzegałem przykazań boskich i kościelnych; gdy nasi księża powiedzieli nam: „Powstańcie i weźcie strzelby wasze“, walczyłem przeciw wrogom mojej wiary i króla mojego i pozostałem pokorny po zwycięstwie a ufny po porażce; byłem jeszcze gotów oddać życie za tę, świętą sprawę i miałbym się bać? O! nie, panienko, dzień śmierci, to dzień piękny dla nas, biednych chrześcijan. Jakkolwiek jestem nieoświecony, rozumiem jednak, że