Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Młodzieniec z kolei poruszył wargami, ale z ust jego nie wybiegł najlżejszy dźwięk.
— Cóż to — spytała Berta — co znaczy ta pantomina?
— Że to ja teraz mówię do pani po cichu, z tą różnicą, że to, co pani mówię po cichu, powiedziałbym pani i głośno, w tej chwili nawet, gdybym śmiał...
— Nie jestem taką kobietą, jak inne — rzekła Berta z uśmiechem, niemal pogardliwym — a to, co mi ludzie mówią po cichu, mogą mi też powiedzieć głośno.
— A więc mówiłem, pani po cichu, że z głębokim żalem patrzę, jak pani naraża się na pewne niebezpieczeństwo... równie pewne jak niepotrzebne.
— O jakiem to niebezpieczeństwie mówisz, kochany sąsiedzie? — spytała młoda dziewczyna tonem z lekka drwiącym.
— O tem, o którem pani rozmawiała przed chwilą z doktorem Boger’em. W Wandei przygotowuje się powstanie.
— Naprawdę?
— Mam nadzieję, że pani temu nie zechce zaprzeczać?
— Ja? a dlaczego miałabym zaprzeczać?
— Ojciec pani i pani sama weźmie w niem udział.
— Zapomina pan. o mojej siostrze — rzekła, śmiejąc się, Berta.
— O, nie, nie zapominam o nikim — odparł Michał, wzdychając.
— A więc?
— A więc niech pani pozwoli sobie powiedzieć od przyjaciela oddanego szczerze... że pani źle robi.
— A dlaczego to źle robię, przyjacielu tkliwy, przyjacielu szczerze oddany? — spytała Berta tonem drwiącym, którego się pozbyć całkowicie nie mogła.