pani Bonacieux i opuszczając w zamyśleniu głową na piersi.
Nagle na drodze, prowadzącej do klasztoru, rozległ się tętent konia, pędzącego galopem.
— Ach! może to właśnie on przybywa! — zawołała pani Bonacieux, podbiegając ku oknu.
Tymczasem milady, zaskoczona nagle tylu niespodziankami, nie zdążyła jeszcze połapać się z tem wszystkiem, i pierwszy raz w życiu zabrakło jej pomysłu do natychmiastowego działania. Leżąc w łóżku z nieruchomo utkwionemi w sufit oczyma, szepnęła tylko machinalnie:
— On! on! czyżby to on?
— Nie! to nie on! — zawołała pani Bonacieux. — To jakiś inny, nieznany mi człowiek... Ale najwidoczniej dąży tutaj... tak, zwalnia biegu... zatrzymuje się przed bramą... dzwoni.
Milady zerwała się z łóżka.
— Jesteś pewna, żęto nie on? — zapytała.
— Och! najzupełniej pewna!
— A może nie poznajesz go tylko?
— Wystarczyłoby mi zobaczyć pióro jego kapelusza lub kawałek płaszcza, abym go poznała natychmiast.
Milady ubierała się pospiesznie.
— Więc ten człowiek, mówisz, jest przed bramą?
— Już wszedł w podwórze.
— Przybył więc albo po ciebie, albo po mnie.
— Na Boga! coś taka wzburzona? — zapytała pani Bonacieux, patrząc na milady.
— Tak, widzisz, nie posiadam jeszcze twego zaufania, a obawiam się wszystkiego ze strony kardynała.
— Cicho! — rzekła pani Bonacieux. — Idą!
We drzwiach ukazała się przeorysza.
— Czy to pani przybyłaś z Boulogne? — zapytała, zwracając się do milady.
— Tak jest, ja — odpowiedziała milady, starając się odzyskać zimną krew. — Czy to do mnie ktoś przyjechał?
— Tak, posłaniec do pani, który jednak nie wyjawił swego nazwiska, oświadczając tylko, że przybywa od pana kardynała.
Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/813
Wygląd
Ta strona została przepisana.