Przejdź do zawartości

Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/773

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Złoto, o ile je posiadasz.
— Owszem; na szczęście, pozostawiono mi to, co miałam przy sobie.
— Tem lepiej. Ja bowiem wydałem wszystkie swoje pieniądze na wynajęcie barki.
— Weź więc to — rzekła milady, podając mu kieskę, pełną luidorów.
Felton wziął woreczek i rzucił go na dół pod mur.
— A teraz chodź — rzekł cicho.
— Jestem gotowa.
I milady stanęła na krześle, a przesunąwszy się do połowy ciała przez otwór, spostrzegła, że młody oficer wisi nad przepaścią na sznurowej drabince.
Na ten widok dreszcz wstrząsnął nią całą. Poraz pierwszy w życiu ulękła się, jak prawdziwa kobieta.
— Spodziewałem się tego — rzekł Felton, dostrzegłszy trwogę w oczach milady.
— To nic, to nic! — szeptała, — zejdę z zamkniętemi oczyma.
— Czy ufasz mi całkowicie? — spytał Felton.
— Och! pytasz jeszcze?!
— Daj mi więc ręce i złóż nakrzyż.
Milady podała ręce, a Felton związał je w kostkach chustką i następnie powyżej chustki sznurem.
— Poco to? — zapytała milady, zdziwiona.
— Zarzuć mi teraz ręce na szyję i nie obawiaj się niczego.
— Ach, Feltonie! stracisz równowagę, i oboje runiemy w przepaść.
— Bądź spokojna; jestem marynarzem.
Nie było chwili do stracenia. Milady założyła ręce na szyję młodego człowieka i pozwoliła mu wyciągnąć się przez okno.
Felton powoli, krok za krokiem, począł schodzić po drabince ze swym żywym ciężarem, a huragan bujał ich ciałami w powietrzu.
Nagle młody oficer zatrzymał się.
— Co się stało? — zapytała milady.
— Cicho! — szepnął Felton. — Słyszę odgłos czyichś kroków.