Przejdź do zawartości

Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

d’Artagnan zaplątał się w aksamity wskutek okrężnego ruchu, spowodowanego stałością oporu Portosa.
D’Artagnan, słysząc przekleństwa muszkietera, chciał wydobyć się z pod płaszcza, zasłaniającego mu oczy, i szukał drogi pośród fałdów. Obawiał się uszkodzić świeżość wspaniałej szarfy, którą już poznaliśmy; lecz, otwierając trwożnie oczy, uderzył nosem między barki Portosa, to znaczy w samą właśnie szarfę.
Niestety, jak większość rzeczy na tym świecie, które nie wyróżniają się niczem innem prócz pozorów, szarfa z przodu jedynie lśniła się złotem, a tył jej był zrobiony ze zwykłej skóry. Pełen próżności Portos, nie mogąc mieć całej złotej szarfy, miał ją taką przynajmniej w połowie: tem tłómaczy się teraz udanie kataru i konieczność okrywania się płaszczem.
— Do kroćset dyabłów! — krzyknął Portos, czyniąc wszelkie wysiłki, aby się pozbyć d’Artagnana, tłukącego mu się po plecach, — wściekłeś się pan chyba, żeby się tak rzucać na ludzi!
— Wybacz pan — rzekł d’flrtagnan, wysuwając się z pod ramienia olbrzyma, — ale spieszy mi się bardzo... gonię za kimś i...
— Czy zapominasz pan może wypadkiem oczu, kiedy pan biegniesz? — pytał Portos.
— Nie — odpowiedział podrażniony d’Artagnan, — bynajmniej; natomiast dzięki moim oczom widzę niekiedy to, czego nie widzą inni.
Nie wiadomo, czy Portos zrozumiał, czy nie zrozumiał, w każdym jednak razie wpadł w gniew.
— Mój panie — rzekł, — poharatasz sobie skórę, jak zgrzebłem, jeżeli w ten sposób będziesz się ocierał o muszkieterów.
— Poharatać skórę to twarde słowo, panie! — rzekł d’Mrtagnan.
— Jest ono właśnie takiem, jakie przystoi człowiekowi, przyzwyczajonemu patrzeć w twarz swoim wrogom.
— Tam do licha! jestem pewny, że i do własnych oczu nie odwracasz się pan plecami!
I młody człowiek, uradowany tym dowcipem, zaczął się oddąlać, śmiejąc się na całe gardło.