Przejdź do zawartości

Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

D’Artagnan przystanął przed niemi, oni zaś zatrzymali się naprzeciwko niego.
— Czego pan sobie życzy? — zapytał muszkieter, cofając się o krok.
Mówił to z cudzoziemskim akcentem, co przekonało d’Artagnana, że pomylił się w części swych przypuszczeń.
— To nie Aramis — zawołał.
— Nie, panie, bynajmniej nie Aramis. Okrzyk ten przekonywa mnie, że wziąłeś mię pan za kogo innego, i dlatego przebaczam panu.
— Pan mi przebacza? — wykrzyknął d’Artagnan.
— Tak jest — odpowiedział nieznajomy. — Pozwól mi pan zatem przejść dalej, skoro nie masz ze mną żadnej sprawy.
— Masz pan słuszność — odezwał się d’Artagnan; — nie mam z panem żadnej sprawy, ale natomiast z tą panią.
— Z tą panią?! Nie znasz jej pan wcale — oświadczył nieznajomy.
— Mylisz się pan; przeciwnie, znam ją.
— Ach! — odezwała się pani Bonacieux tonem wyrzutu, — ach, panie! Miałam przecież pańskie słowo honoru, szlacheckie słowo; sądziłam, że mogę na nie liczyć.
— A pani — odparł d’Artagnan z zakłopotaniem — przyrzekłaś mi...
— Podaj mi pani ramię — rzekł nieznajomy, — i chodźmy dalej.
D’Artagnan jednak, oszołomiony, obezwładniony, zniweczony tem, co na niego spadło, stał w miejscu z rękami skrzyżowanemi na piersi, zagradzając drogę pani Bonacieux i nieznajomemu.
Muszkieter postąpił dwa kroki naprzód i odsunął d’Artagnana ręką.
D’Artagnan odskoczył w tył i dobył szpady.
W tej samej chwili nieznajomy z szybkością błyskawicy wyciągnął swoją szpadę.
— Na miłość Boga, milordzie! — krzyknęła pani Bonacieux, rzucając się między gotowych do walki i chwytając ostrza szpad rękami.
— Milord! — zawołał d’Artagnan, oświecony nagłą myślą, — milord! Przepraszam, więc pan jesteś...