Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oblicza, zanim spotkało go nieszczęście nieznane, sprawiające, że, choć taki młody, już pragnął śmierci.
— Ale, słuchaj: staraj się dowiedzieć, czem się to dzieje, że w chwili, kiedy prowadzimy wojnę z Anglią, Anglik spaceruje sobie po Francyi z taką swobodą, jakgdyby był u siebie.
— Dobrze, dowiem się.
— W jaki sposób?
— Nie wiem; ale skoro panu przyrzekam, że się dowiem, będę wiedział, choćbym miał zapytać o to jego samego.
— A więc raz jeszcze do widzenia i uściskaj mnie.
Roland, w porywie gorącej wdzięczności, rzucił się na szyję temu, który dał mu to pozwolenie.
— Generale! — zawołał — jakiż byłbym szczęśliwy... gdybym nie był taki nieszczęśliwy!
Generał spojrzał na niego z głębokiem przywiązaniem.
— Opowiesz mi kiedyś swoje nieszczęście, nieprawdaż, Rolandzie? — rzekł.
Roland wybuchnął tym śmiechem bolesnym, który dziś już kilkakrotnie wybiegł z ust jego.
— O nie — odparł — wyśmiałbyś mnie, generale.
Generał spojrzał na niego takim wzrokiem, jakgdyby patrzył na waryata.
— Trudno — rzekł — trzeba brać ludzi takimi, jakimi są.
— Zwłaszcza, gdy nie są takimi, jakimi się wydają.
— Bierzesz mnie za Edypa i zadajesz mi zagadki, Rolandzie.
— Jeśli tę odgadniesz, generale, składam ci pokłon, królu Teb. Ale ja tu plotę głupstwa i zapominam, że