Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/537

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zbliżywszy się na cztery kroki, skłonił się tłumowi, który zamilkł, i zwrócił się do żołnierzy:
— Doskonale, panowie żandarmi! Doskonale, panowie dragoni!
I, włożywszy lufę pistoletu do ust, strzelił; strzał rozsadził mu czaszkę.
Po strzale rozległy się krzyki szalone; lecz wkrótce zapanowała cisza. Ze schodów schodził Valensolle: trzymał w ręku ostry sztylet.
Pistolety zostawił za pasem.
Podszedł do małej komórki, podpartej na trzech filarach; stanął przy jednym filarze, oparł oń rękojeść sztyletu, ostrze skierował w serce, rękoma objął filar, skłonił się ostatni raz przyjaciołom i ścisnął filar tak, że ostrze zatopiło się po rękojeść w piersi.
Chwilkę stał jeszcze; lecz bladość śmiertelna pokryła twarz jego, ręce się rozplotły i padł martwy.
Tym razem tłum milczał. Był przerażony.
Przyszła kolej na Ribiera: trzymał dwa pistolety.
Zbliżył się do kraty i wycelował z obu pistoletów do żandarmów.
Nie wystrzelił jednak, lecz strzelili doń żandarmi.
Padły trzy czy cztery strzały i Ribier runął przeszyty dwiema kulami.
Wśród widzów zapanował podziw dla tych młodych ludzi, którzy chcieli umrzeć, ale którzy sami wybierali sobie śmierć, i pragnęli, jak owi starożytni gladyatorowie, umrzeć pięknie.
I zaległa cisza, gdy ze schodów zszedł Morgan i wyciągnął rękę, na znak, że chce mówić.
Zresztą, cóż brakło temu żądnemu krwi tłumowi, który miał widowisko wspanialsze, niż się spodziewał?