Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/414

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siana. Tamten budynek to koszary żandarmeryi. Ten zaś szyldwach chodzi tu po to, aby nam nie przerwano posiłku a potem snu.
— Dzielni żandarmi — wtrącił Valensolle, napełniając szklankę. — Za ich zdrowie, Morganie!
— I za nasze! — odpowiedział ze śmiechem młody człowiek. — Niech mię dyabli porwą, jeśli im przyjdzie na myśl, że jesteśmy tutaj!
Zaledwie Morgan wychylił swą szklankę, rozległ się, jakby dyabeł przyjął wyzwanie, donośny głos szyldwacha: „Kto idzie?“
— A to co? — zawołali obaj. — Co to ma znaczyć?
Od strony Pont-d’Ain zbliżyło się ze trzydziestu żołnierzy, a zamieniwszy z szyldwachem hasła, rozdzielili się: jedna część, liczniejsza, prowadzona przez dwu ludzi, zdaje się, oficerów, weszła do koszar; druga poszła dalej.
— Baczność! — rzekł Morgan.
I obaj, przyklęknąwszy, z uchem wytężonem, z oczyma przylepionemi do szyb, czekali.
Wyjaśnimy czytelnikowi, co spowodowało to zakłócenie posiłku, który, zważywszy, że była trzecia rano, nie należał do najspokojniejszych.


II.
Punkt obserwacyjny.

Córka odźwiernego nie omyliła się: rozmawiającym w więzieniu z kapitanem żandarmów był Roland.