Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/383

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A czy grota w Ceyzeriat jest pewnem schroniskiem?
— Najpewniejszem, gdyż ma dwa wyjścia.
— Klasztor Kartuzów miał również dwa wyjścia, a jednak, jak mówisz, zostawiliście tam tylko zmarłych.
— Zmarli są bezpieczniejsi od żywych. Oni nie umrą na szafocie.
Amelia poczuła dreszcz przebiegający po całem ciele.
— Karolu! — wyszeptała.
— Słuchaj — rzekł młodzieniec. — Bóg świadkiem i ty takoż, żem zawsze podczas naszych schadzek przedzielał twoje smutne przeczucia i moje obawy uśmiechem i wesołością. Ale dziś postać rzeczy się zmienia. Jesteśmy w przededniu walki, zbliżamy się do chwili stanowczej. Nie proszę cię, Amelio, o to, czego szaleni i samolubni kochankowie w chwilach wielkich niebezpieczeństw żądają od swych kochanek; nie proszę cię, abyś w sercu swem zachowała zmarłego, abyś kochała trupa...
— Kochany — rzekła dziewczyna — kładąc rękę na jego ramieniu uważaj: zaczynasz wątpić we mnie.
— Nie. Oddaję ci największą cześć, — wszak pozostawiam ci swobodę spełnienia poświęcenia w całej rozciągłości. Ale nie chcę, abyś była związana jakąkolwiek przysięga lub skrępowana jakimiś więzami.
— Tak. To dobrze — odpowiedziała Amelia.
— O jedno cię proszę — mówił dalej młodzieniec. — Przysięgniesz mi na naszą, niestety tak nieszczęsną dla ciebie miłość, że, jeśli mnie aresztują, rozbroją, wtrącą do więzienia lub skażą na śmierć, ty — i tego żądam od ciebie, Amelio — wszelkimi sposobami postarasz się dostarczyć broń nie tylko dla mnie, lecz i dla mych towarzyszy, abyśmy mogli być zawsze panami swego życia.