Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że mam prawdziwych przyjaciół? Dopóki będę tem, czem jestem, będę ich miał, ale tylko na pozór. Ale niech tylko powinie mi się noga, wtedy zobaczysz! Drzewa w zimie nie mają liści... Uważasz, Bourrienne. Niech tam kwilą kobiety, to im przystoi. Ale nie dla mnie czułostkowość. Trzeba mieć mocną rękę i twarde serce. Bez tego nie można ani iść w bój, ani rządzić...“
W stosunkach codziennych Bonaparte był, jak mówią, w szkołach przekorą. Ale jego przekomarzania się nie miały cienia złośliwości a prawie nigdy nie były bolesne. Złość, którą łatwo było spowodować, mijała, jak chmura przez wiatr pędzona, i kończyła się wybuchem słów. Jednak, gdy chodziło o sprawy publiczne, o jakiś błąd którego z lejtenantów lub ministrów, unosił się w gniewie ogromnie. Wymówki jego były wówczas ostre i surowe zawsze, niekiedy zaś upokarzające. Wówczas zadawał jakby razy maczugą, pod którą każdy, czy chciał, czy nie chciał, musiał schylić głowę. Takie było zajście z Jominim i z księciem de Bellune.
Bonaparte miał nieprzyjaciół dwu kategoryi: jakobinów i rojalistów. Nienawidził pierwszych, obawiał się drugich. Mówiąc o jakobinach, nazywał ich zawsze mordercami Ludwika XVI. Inaczej wyrażał się o rojalistach, jakgdyby przewidywał Restauracyę.
Miał przy sobie dwu ludzi, którzy głosowali za śmiercią króla: Fouche’ego i Cambacérès’a.
Pozbył się ministra Fouche’go, ale zatrzymał Cambacérès’a, a to ze względu na usługi, jakie mógł mu oddać ten wybitny legitymista. Ale niekiedy nie mógł wytrzymać i, biorąc swego kolegę, drugiego konsula, za ucho, mawiał:
— Biedny mój Cambacérès! Przykro mi, ale twoja sprawa jest jasna: jeśli kiedykolwiek Bourbonowie powrócą, będziesz wisiał!
Pewnego dnia Cambacérès zniecierpliwił się i ruchem