Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Siostra twoja, Rolandzie, to anioł. Kocham ją zmalej duszy!
— Czyś wolny zupełnie, milordzie?
— Zupełnie. Mówiłem ci już, że od dwunastu lat posiadam majątek, który mi daje dwadzieścia pięć tysięcy funtów rocznie.
— To za dużo dla kobiety, która ci wniesie w posagu zaledwie pięćdziesiąt tysięcy franków.
— Ach! — zawołał Anglik z akcentem właściwym swej narodowości, który powracał mu w chwilach silnych wzruszeń — jeśli trzeba postradać część majątku, to go postradam.
— Nie o to chodzi — odparł ze śmiechem Roland. — To niepotrzebne. Jesteś bogaty, to nieszczęście. Ale cóż robić?... Nie o to chodzi. Czy kochasz moją siostrę?
— Och, uwielbiam!
— Ale czy ona — zapytał Roland — kocha ciebie?
— Zrozum, żem się jej o to nie pytał. — Musiałem przedtem zapytać się ciebie, kochany Rolandzie, czy nic nie masz przeciw temu, i prosić cię o wstawienie się za mnie u matki. Mając przyzwolenie was obojga, oświadczę się... Albo nie, ty się oświadczysz za mnie, bo ja się na to nie odważę.
— Więc ja miałem twe pierwsze zwierzenia?
— I słusznie! Jesteś moim najlepszym przyjacielem.
— No to, mój drogi, u mnie oczywiście sprawę wygrałeś.
— A matka i siostra...
— To jedna osoba. Rozumiesz, że matka pozostawi Amelii zupełnie wolny wybór. Jeśli jednak matka wybierze ciebie, Amelia będzie zupełnie szczęśliwa. Ale pozostaje jeszcze ktoś.
— Któż taki?
— Pierwszy konsul — odpowiedział Roland.