Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chała do pani swojej do Paryża, druga mamką, która odwoziła rodzicom odkarmione dziecko.
Matka, która jechała z synem, była kobietą lat około czterdziestu i zachowała ślady wielkiej urody, syn zaś — dzieckiem, mogącem mieć lat jedenaście do dwunastu.
Śniadanie przygotowane było, jak zwykle, w wielkiej sali hotelowej; jedno z tych śniadań, którego konduktor, niewątpliwie za porozumieniem z gospodarzem, nie pozwolił nigdy dokończyć podróżnym.
Kobieta i mamka, wysiadłszy, podążyły do piekarza, gdzie każda kupiła bocheneczek ciepłego jeszcze Chleba, do którego mamka dołączyła jeszcze kiełbasę z czosnkiem, poczem obie powróciły do dyliżansu, gdzie zabrały się spokojnie do spożycia śniadania, oszczędzając sobie w ten sposób kosztów śniadania w oberży, przekraczających niewątpliwie ich budżet.
Lekarz, architekt, zegarmistrz, matka i syn weszli do oberży i, ogrzawszy się śpiesznie w przejściu mimo wielkiego pieca kuchennego, weszli do jadalni i zasiedli do stołu.
Matka zadowoliła się filiżanką kawy ze śmietanką i owocami.
Chłopiec, uradowany możnością stwierdzenia, przez apetyt przynajmniej, że jest mężczyzną, zabrał się odważnie do zimnych potraw mięsnych.
Pierwsza chwila została, jak zawsze, poświęcona zazaspokojeniu głodu.
Zegarmistrz z Genewy przemówił pierwszy.
— Dalibóg, obywatelu — rzekł (w miejscach publicznych mieniono się zawsze jeszcze wzajemnie obywatelem) — wyznaję szczerze, że, ujrzawszy dzisiaj rano świt, nie byłem bynajmniej zmartwiony.
— Pan nie sypia w powozie? — spytał lekarz.
— Owszem, panie — odparł współrodak Jana Ja-