Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Doskonale!
— Zawiadomił nas o tem Renard, który pędził z Gex co koń wyskoczy i dał znać Jaskółce, będącemu narazić w Châlon-sur-Saône; ten zaś, czy ta, dał znać do Auxerre mnie, Lecoqowi, który odwalił czterdzieści pięć mil, aby was z kolei zawiadomić. Teraz szczegóły drugorzędne. Skarb wyruszył z Berna w dniu 28 nivôse’a roku VIII Rzeczypospolitej potrójnej i niepodzielnej. Dziś powinien być w Genewie. Jutro wyruszy dyliżansem z Genewy do Bourgu. Otóż, jeśli wyruszycie dziś w nocy, pojutrze, drodzy synowie Izraela, możecie spotkać skarbiec panów niedźwiedzi pomiędzy Dijon i Troyes, około Bar-sur-Seine lub koło Châtillon. Cóż wy na to?
— Co my na to? Chyba niema o czem mówić. Oświadczamy, że nigdyśmy nie targnęli się na pieniądze panów niedźwiedzi z Bernu, gdyby zostawały w kufrach wielmożnych rajców miasta. Lecz z chwilą, gdy zmieniły one swe przeznaczenie raz, nie sądzę, aby coś stało na przeszkodzie do zmiany ich przeznaczenia po raz drugi. Ale jak pojedziemy?
— Czyż nie macie karetki pocztowej?
— Mamy. Stoi tu w wozowni.
— Macie konie, aby dojechać do pierwszej stacyi?
— Stoją w stajni.
— Macie paszporty?
— Każdy po cztery.
— No więc?
— No, więc nie możemy zatrzymać dyliżansu w karetce pocztowej; jeszcześmy nie tacy swobodni w ruchach.
— A dlaczegożby nie? — wtrącił Montbar. — To byłoby oryginalne. Przecież można schwytać statek z łodzi, czy nie można zatem złapać dyliżansu z karetki pocztowej? Może spróbujemy, Adlerze?