Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wpuszczone w płytę. Nic nie mówiąc, schwycił za kółko, wsparł się na nogach i pociągnął mocno.
Płyta obróciła się lekko (snadź często ją podnoszono) i ukazało się wejście do podziemia.
— At tu właśnie zniknęło widmo — zawołał Roland i szedł w dół, a za nim sir John. I poszli tą samą drogą, którą szedł Morgan, aby zdać sprawę ze swej wyprawy. Po pewnym czasie doszli do kraty, zamykającej grobowce.
Roland potrząsnął kratą, która się rozwarła.
Przeszli przez cmentarz podziemny i doszli do drugiej kraty, również, jak i pierwsza, otwartej.
Po kilku stopniach doszli do chóru kaplicy, w której rozegrała się znana już czytelnikowi scena pomiędzy Morganem a towarzyszami Jehudy.
Widoczne było, że tu był kres ucieczki pseudoducha.
— Ponieważ — odezwał się Anglik — ja mam dziś wieczorem śledzić duchy i ponieważ mam prawo wyboru miejsca obserwacyi, więc będę tutaj czuwał.
I wskazał na rodzaj stołu, zrobionego z pnia dębowego.
— Dobrze — rzekł Roland — ponieważ możesz jednak zastać kamień zapieczętowany, albo kratę zamkniętą, więc szukajmy innej a krótszej drogi.
W pięć minut drogę tę znaleźli, mianowicie drzwi starej zakrystyi prowadziły na chór, którego okno wychodziło na las.
Młodzi ludzie przez okno to weszli w gąszcz leśny w pobliżu tego miejsca, gdzie zabili dzika.
— Wszystko dobrze — zwrócił się Roland do Anglika — ale ponieważ w lesie tym nie zoryentujemy się po nocy, więc odprowadzę cię aż tutaj.