Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siejszego ranka. To ty cierpisz na spleen, milordzie, i wszystko widzisz w czarnych barwach.
— Kiedyś będę naprawdę twoim przyjacielem; wtedy zwierzysz mi się ze wszystkiem, a wówczas przejmę część twych trosk — rzekł sir John.
— I połowę mego anewryzmu... Czyś głodny, milordzie?
— Po co to pytanie?
— Bo słyszę na schodach kroki Edwarda, który idzie zawiadomić nas, że śniadanie gotowe.
W tejże chwili drzwi się otworzyły i chłopak zawołał:
— Bracie Rolandzie. Matka i siostra Amelia proszą ciebie i milorda na śniadanie.
Potem wziąwszy za rękę Anglika, przyglądał się bacznie jego palcom.
— Dlaczego się tak patrzysz? — zapytał sir John.
— Patrzę, czy ma pan atrament na palcach.
— A bo co?
— Znaczyłoby to, żeś pan pisał do Anglii o moje pistolety i szablę.
— Nie, nie pisałem, ale napiszę dzisiaj.
— Słyszysz, Rolandzie? Za dwa tygodnie będę miał pistolety i szablę!
I chłopak z radości nadstawił swe policzki Anglikowi do pocałunku. Sir John ucałował go serdecznie.
Potem wszyscy trzej zeszli do sali jadalnej, gdzie oczekiwała ich Amelia i pani de Montrevel.