Strona:PL Dumas - Sylwandira.djvu/639

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co mówisz o pogodzie, kochany gospodarzu? — zapytał Roger sardyńskiego kupca.
— Piękny, bardzo piękny czas na połów, — odrzekł tenże z żartobliwém spojrzeniem, którego się przelękła Sylwandira.
— Co ten pan przez to rozumie, mój przyjacielu? — rzekła przysuwając się do Rogera.
Roger zadrżał poczuwszy dotknięcie téj kobiéty, którą tak niegdyś kochał, i którą teraz jeszcze kochał może.
Cofnął się machinalnie.
— Boję się, — rzekła Sylwandira.
Roger nie odpowiedział i wsparł głowę na obu dłoniach.
Wówczas kupiec sardyński zapalił pochodnią, i powstawszy, poruszył nią kilka razy w powietrzu, poczém zgasił ją.
Wiatr wył okropnie, rzekłbyś, że to są ludzkie narzekania.
W téj chwili błyskawica oświeciła niebo