Strona:PL Dumas - Sylwandira.djvu/459

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak pani, — odrzekł Roger osłupiawszy na widok takiéj zimnéj krwi, — i mam honor pożegnać cię.
— Kiedyż się zobaczymy?
— Będę miał honor uprzedzić panią.
— Bądź zdrów, kawalerze.
— Żegnam panią.
I nie przyjmując ręki, którą podała mu Sylwandira, Roger zbiegł szybko po schodach i wsiadł do powozu, zawoławszy głośno:
— Do magrabiego de Cretté.
Po tych słowach z zadowoleniem usłyszał, jak Sylwandira zatrzasnęła ze złością okno salonu przez które wyglądała za nim.
Cretté żałował szczerze przyjaciela.
Roger chciał udać się do pana de Royancourt, wyzwać go, i bić się z nim, lecz Cretté wstrzymał go.
— Mój kochany, — rzekł doń, — twoje położenie jest fałszywe; sameś się w niém