Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przyrodzona ucieczka cierpiących, jeżeli tylko pamiątki i dowody najwybitniejszych katastrof dziejowych mogą pocieszyć albo uzbroić nieszczęśliwego przeciwko znikomościom ludzkich rzeczy. W każdym razie, zaledwie się wstępuje w bramy Rzymu, aliści jest się porwanym, owładniętym, pochłonionym tą potężną nauką myślenia, jaką ruiny dają każdemu, co przed niemi staje.
Widziałeś Wersal. Niewygasłej pamięci stulecie konając, rzuciło na rezydencję królewską, na jej opustoszałe ogrody, na jej. pałac opuszczony, na jej szeroko-brzmiące ulice, na jej bóstwo milczące, na nieruchome jej wały i na samych nawet przyszłych jej mieszkańców jakiś półcień nieokreślony, którego słońce nigdy nie przebije. Stąpa się tam na palcach, ze tak powiem, jakby w obawie zbudzenia kogo. Otóż, przyjaciele, ten Wersal to Roma, w stosunku jednego stulecia do dwudziestu stuleci, wielkości do ogromu, tronu do krzyża człowieka do Boga, Wersal jest mumią epoki, Rzym kościotrupem świata. Jedynie dwa te miasta można porównać z sobą, i to w takiej właśnie różnicy.
Po czterdziestu ośmiu godzinach pobytu w starożytnym grodzie, sądziłem się ocalonym. Artysta zagłusza człowieka. W samej rzeczy, było czem ukoić serce, było czem ukoić je nawet przez cały ciąg egzystencyi cztery razy tak długiej jak moja. Własne cierpienie zdało mi się nagle lichem i małem w obec takich wspaniałości. Olśnione