Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chwilką znikomej rozkoszy. Umysł mój począł się zaprzątać poważnemi, religijnemi przedmiotami. — Gdybym ze śmiercią matki został sam na świecie, sztuka nie wystarczyłaby do ukojenia mego bólu, prawdopodobnie byłbym się zamknął w klasztorze, o co naturalnie nie mogło mieć miejsca w obec żony i syna. Zagłębiłem się całkowicie w mistycyzmie. Przez ciąg jednego roku byłem prawdziwym średniowiecznym artystą. Wtedy to wykonałem statuę świętej Felicyty, którą stosownie do podania, przedstawiłem idącą na męczeństwo z dzieckiem u piersi, i nadałem jej rysy matki mojej, której była patronką.
Z prawdziwą gorączką artysty, w marmur oblekałem boleść moją, i ta martwiała stopniowo. Z czasem poczęła się rozwiewać, i widziałem ją, jeżeli rzec tak można, unosząc się już tylko nakształt mgły białawej po mojem, znów po dawnemu, błękitnem niebie. Że była jednym z owych bólów przewidzianych, zapowiedzianych, przyrodzonych, rozsądek posiłkowany pracą; obecność żony, młodość, organiczna wreszcie potrzeba zapominania i liczenia wiecznie na coś, będąca nieuniknionym egoizmem wszechczłowieczym, pogodziły mię i oswoiły z nią nieznacznie. Niebawem, uczuwałem ją tylko w postaci wspomnienia, nieco posępnie tłumiącego wrzawę i ruchliwość towarzyskiego życia. Nareszcie, kiedyś, ze zdumieniem pochwyciłem się na wesołym głośnym śmiechu, jakgdyby matka była z nami.