Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

moją ku niemu urażę; niemniej wszakże zwierzenie Izy stało między nami.
— Nie masz lepszego przyjaciela nad Konstantego, — mówiła mi matka. — Przyrzecz mi, że gdyby cię dotknęło jakie nieszczęście, jedna z tych burz których spodziewać się trzeba w dniach pogody, jego siostrze powierzyłbyś dziecko swoje. Nie zapominaj nigdy, że tym ludziom winieneś wszystko czem dziś jesteś. Całe dobro nasze od nich pochodzi. Niech cię Bóg strzeże od niewdzięczności, do jakiej skłonni jesteśmy w powodzeniu.
Iza z całem na pozor poświęceniem pielęgnowała matkę moją; ale dom odtąd począł się stawać dla niej smutnym bardzo. Nudziła się widocznie. Dostarczałem jej wszelkich możliwych rozrywek; matka sama żądała tego; lecz z jakimże niepokojem w sercu wiodłem ją czy to do teatru, czy na zabawę! Najczęściej wyprawiałem ją samą z hrabiną, i, ku niemałemu mojemu zdziwieniu, nie dawała się długo prosić. Sądziłem, że ją usprawiedliwiałem, powinnaby podzielać smutki i obawy moje. Była jeszcze tak młodą.
Porę razy matka czując zbliżający się koniec, odbywała z moją żoną istne konferencye na cztery oczy. Iza wychodziła z nich nad wyraz zmieszaną i wzburzoną.
— Oszczędź mi tego wszystkiego. — rzekła raz do mnie prawie błagalnie; — nie masz pojęcia ile mię to kosztuje.
— Teraz chora nie podnosiła się już z łóżka;