Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
I.

Dom był, a i dotąd jest zapewne, wązki i długi, o dwóch oknach frontowych na każdem piętrze, opatrzonych rozchwianemi żaluzyami i maleńkiemi zielonawemi szybkami, które przy bladem słońcu lutowem błyszczały nakształt cynowych blaszek.
Komóreczkę odźwiernego, odznaczoną napisem Stróż wielkiemi literami namalowanemi na pochyłym murze pod schodami, zaledwie po omacku wynaleźć było można, i to z niebezpieczeństwem rozbicia sobie głowy o wydatne okienko, za którem wegetowała jakaś ludzka istota, mężczyzna czy kobieta, co się dawało poznać tylko po rodzaju ubrania, i która na zapytania o lokatorów odpowiadała głosem głuchym, nie ruszając się z miejsca. „Na pierwszem, na drugiem, na trzeciem.“
— Na trzeciem, — powiedział mi ten głos.
Wszedłem na schody, zmuszony, pomimo całej zręczności dwudziestoletnich nóg moich, trzymać się żelaznej poręczy, kręconej od dołu do góry nakształt korkociągu w butelce Im wyżej tem ciemność stawała się gęstszą. Dom ten, to studnia przewrócona dnem do góry. Światło wpadało w nią od dołu.
Dostawszy się na trzecie piętro zmuszony był