Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na utrzymywanie dziecka własną pracą, czyli wie, zaprawdę, co on czyni?
Matka usiadła, wzięła mię w ramiona, ja złożyłem głowę na jej piersi, i z godzinę tak może przesiedzieliśmy w milczeniu, ona zadumana o przeszłości baz wątpienia, ja nie myślący o niczem, oddany jedynie poczuciu błogości obecnej.
— Chcesz być grzeczną, mateczko? — zapytałem, gdy przyszła pora udania się na spoczynek, pozwól mi dzisiaj spać z tobą.
Byłem niezmiernie wątły w niemowlęctwie mojem. Matka, która karmiła mię sama, kładła mię zawsze przy sobie. Zwyczaj ten przeciągnął się dla mnie aż do lat sześciu. Następnie stawało się to rodzajem nagrody, jeślim bywał wyjątkowo grzeczny, lub wynagrodzenia, skoro mi rozrywkę jaką obiecano, a której następnie dla braku pieniędzy lub czasu odmówić mi było potrzeba. Wtedy wypraszaszałem u matki pozwolenie spania z nią razem, i za nadejściem wieczoru biegłem do pokoju sypialnego, i tam dostawszy się do jej łóżka, przewracałem się po niem, trzepocąc się jak ryba, co dopadnie wody, aż wreszcie zasypiałem tym snem głębokim, spokojnym, co niestety! dziecięctwa jest tylko udziałem. Po skończonej pracy matka ostrożnie kładła się koło mnie, i nazajutrz budziłem się w tem samem położeniu, z ustami na jej ręce, którą trzymałem w obu rękach moich. Ta to nadewszystko chwila przebudzenia była dla mnie uciechą prawdziwą; swawoliłem z nią, rozplatałem jej