Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzin przeszło łamię, sobie głowę i nie mogę przy pomnieć do kogo podobna.
— Do jednego z naszych kolegów, któregoś poczęstował takim pysznym kułakiem.
— Minati! to prawda! — zawołałem. — Minati! tak, Minati! i dziwię się jak mogłem nie poznać od razu.
— Przyznam ci się, że jeśli i moralnie tak samo podobna do niego jak fizycznie, no! — toć to będzie osobliwsza panna. A matka! och! matka! co za figura! To mi ziółko, co musiało mieć sporo awanturek!
Zmieniłem rozmowę. Ta kobieta i to dziecko nie były niczem dla mnie; a jednak nie chciałem już by o nich źle mówiono.
Nie kładłem się wcale i wykończając przy dziennem świetle nocny mój rysunek oczekiwałem niecierpliwie chwili pójścia na Szkolną! Czas zdawał się uparcie stać na miejscu.
Wszelako byłoby mi bardzo trudno określić uczucie jakie mną powodowało, gdym czuł nieprzepartą potrzebę ujrzenia znów tej uwielbianej Izy. Zakochany! Nie byłem nim przecież, niewątpliwie. Nie mogłem być zakochanym w dziewczynce, którą zobaczyć może miałem w krótkiej sukni, w trzewikach smarowanych, w stroju pensyonarskim. Nie. Niedojrzała ta istota mogła wieść mię na drogą miłości, ale miłością natchnąć mię nie mogła, By natchnąć nią kogoś, trzeba módz ją samemu odczuwać.