Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy wszystko powiedziałeś, mój kuzynie?... — zapytał Henryk.
— Wszystko, szczerze, jak to mogłeś widzieć, Najjaśniejszy panie.
Chicot ciężko westchnął, a książę Andegaweński śmielej spojrzał na księcia Lotaryńskiego.
— Cóż o tem myślicie, panowie?... — zapytał król obecnych.
Chicot nic nie odpowiedział, wziął kapelusz i rękawiczki, następnie lwią skórę za ogon pociągnął w róg pokoju i legł na niej jak długi.
— Chicot, co robisz? — zapytał król.
— Najjaśniejszy panie — odpowiedział — noc najlepszą jest doradczynią. Najprzód się prześpię, a odpowiem potem księciu de Guise.
Książę rzucił groźne spojrzenie na Gaskończyka, na które tenże odpowiedział chrapaniem.
— Co myślisz Najjaśniejszy panie? — zapytał książę.
— Myślę, że jak zwykle, masz słuszność, mój kuzynie; zwołaj naczelników Ligi, stań na ich czele, a ja wybiorę człowieka potrzebnego dla wiary.
— A kiedy to będzie? — zapytał książę.
— Jutro.
Wymawiając ten wyraz, król lwię nieco uśmiechnął.
Książę Andegaweński zamierzał się oddalić, gdy król rzekł:
— Pozostań, mój bracie; chcę z tobą pomówić.
Książę de Guise potarł czoło, jakby myślom chciał ulżyć i niebawem się oddalił.
Po chwili, słychać było tłum witający go tak samo, jak kiedy wchodził do Luwru.
Chicot donośnie chrapał, ale nie ręczymy, czy spał.