Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bardzo dobrze widziałem — odrzekł Bussy spokojnie.
— I cóż?
— Przecież w kościele bić się z nimi nie myślę.
— A ja myślałem, że nic nie widzisz, albo widzieć nie chcesz.
Bussy wzniósł ramiona i wychodząc z kościoła wziął księcia nabok.
— Wszak idziemy do ciebie, Mości książę?
— Natychmiast, bo wiele wiadomości spodziewam się od ciebie.
— Nawet o rzeczach, których się nie spodziewasz Mości książę.
Książę spojrzał na Bussego z zadziwieniem.
— Pozwól mi tylko pożegnać króla — rzekł książę.
I udał się pożegnać brata, który dzisiaj w dobrym humorze, pozwolił mu powrócić do Paryża.
Książę z Bussym przybyli do siebie i zamknąwszy się w pokoju, rozmawiali.
— Siadaj i opowiedz mi twoje przygody — rzekł książę, sądziłem, że nie żyjesz. Czy wiesz, że cały dwór przywdział białe suknie na znak radości po twojem zniknięciu; czy wiesz, że wiele piersi wolniej odetchnęło, myśląc że już nie podźwigniesz szpady; ale nie oto rzecz chodzi; sądzę, że udałeś się w postukiwaniu owej nieznajomej piękności. Powiedz mi, co to za kobieta i czego mam się spodziewać.
— Powinieneś zebrać, coś zasiał, Mości książę, inaczej, wstyd tylko dla ciebie.
— Co? co?... — zapytał książę zdziwiony tonem Bussego i ubliżającemi wyrazy.
Tłumacz się jaśniej, a Chicotowi pozostaw zagadki i szarady.