Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A! mój synu — rzekł Gorenflot oddychając — teraz coś mi się rozjaśniło.
— To mię cieszy — odpowiedział Chicot, pragnąc korzystać z chwili jasności...
— Teraz, powiedz mi, mój przyjacielu, kogo mam wyspowiadać!
— Naszego umierającego sąsiada.
— Niech mu dadzą wina z miodem — rzekł mnich.
— On potrzebuje pokarmu duchowego nie cielesnego. Idź natychmiast do niego.
— Niezupełnie jestem przygotowany.
— Ty... nie widziałem cię nigdy w lepszem usposobieniu. Naprowadzisz go na drogę, jeśli błądzi i wskażesz ścieżkę do raju, jeśli jej potrzebuje.
— A więc idę.
— Czekaj, muszę ci wskazać, jak się masz wziąć do dzieła.
— Przez dwadzieścia lat musiałem się przecież moich obowiązków nauczyć.
— Ale nie dosyć, musisz także mojej woli dopełnić.
— Twojej woli!
— Nieinaczej. I jeśli zastosujesz się do niej, zostawię ci sto pistolów pod Rogiem obfitości, abyś ich użył jak ci się podoba.
— Dobrze, dobrze; ale jak go mam spowiadać?...
— Słuchaj: Użyj całej swojej powagi i zręczności, aby ci oddał papiery, które mu przywieziono z Avignonu.
— A to naco!
Chicot z litością spojrzał na mnicha.
— Żebyś miał tysiąc talarów.
— Dobrze.
— Czekaj; kiedy ci powie, że się już wyspowiadał...
— To co mu powiem?