Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ten cel fundusze. Wskaż nam więc miejsce, gdzie bezpieczni być możemy.
— Nigdzie, tylko tutaj bezpieczni być możecie; ja wam za to ręczę.
— Lecz dopiero co mówiłeś o twoim gościu...
— Życzę mu, aby był spokojnym, bo jak tylko się przekonam, że nas podgląda, każę mu się wyprowadzić.
— Wszak pańskie nazwisko Bernouillet! — zapytał Chicot.
— Moje własne, znane pomiędzy wiernymi jeżeli nie w stolicy, to na prowincji. Powiedz pan jedno słowo, a natychmiast każę mu się wynosić.
— Dlaczego! — zapytał Chicot — pozostaw go pan w spokoju, lepiej mieć blisko nieprzyjaciela, bo łatwiej widzieć co robi.
— Prawda, prawda — odrzekł Bernouillet z podziwieniem.
— Skąd pan wiesz jednak, że ten człowiek jest naszvm nieprzyjacielem? mówię naszym — dodał Gaskończyk z czułym uśmiechem — bo widzę, że braćmi jesteśmy.
— Tak. zapewne; ale ja sądzę...
— Powiedz pan.
— Naprzód, przybył przebrany za lokaja, następnie. wdział jakąś adwokacką odzież; myślę, że on nie jest tym, ani owym, albowiem widziałem pod płaszezem, który rzucił na krzesło, ogromny rapir. Prócz tego, mówił o królu, jak mało kto mówi, i wkońcu prawił mi o posłannictwie pana de Monvilliers. który, jak wiemy, jest ministrem Nabuchonozora.
— Ja go nazywam Herodem.
— A ja Sardanapałem.
— Brawo.
— Widzę, że się rozumimy — rzekł gospodarz.