Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja byłem uwolniony przez przeora od pacierzy.
Chicot wzniósł ramiona i wyraz „próżniaki“ skonał na jego ustach.
— Tak, próżniaki — odparł Gorenflot — ale dlaczego!
— Człowiek jest stworzony do pracy — rzekł treściwie gaskończyk.
— A mnich do spoczynku — zakończył braciszek, — albowiem mnich jest wyjątkiem z pomiędzy ludzi.
Zadowolony tą odpowiedzią, Gorenflot odszedł z powagą i położył się na łóżku, jakie Chicot, pragnąc mieć oko na niego, we własnym kazał usłać pokoju.
Nazajutrz, o świcie, gdyby Gorenflot ciężkim snem nie zasypiał, mógłby był widzieć jak Chicot wstaje, zbliża się do okna i z za firanek robi spostrzeżenia.
Nagle trefniś cofnął się i gdyby mnich nie spał, słyszałby tętent trzech mułów na bruku.
Chicot poszedł do Gorenflota, wstrząsnął nim, aż ten oczy otworzył.
— Czyż i chwili nie dasz mi spokoju!... — rzekł mnich, który spał, jak zabity, od sześciu godzin.
— Dalej, dalej — mówił Chicot — ubieraj się i jedźmy.
— A śniadanie!... — zrobił mnich uwagę.
— Zjemy na drodze do Montereau.
— Co to za Montereau!... — zapytał mnich zupełnie nie znający geografji.
— Montereau jest to miasto, w którem się jada śniadanie, to dla ciebie dosyć.
— Dobrze, dobrze — zwięźle odrzekł Gorenflot
— A teraz braciszku, idę płacić za nocleg i jeżeli za pięć minut nie będziesz gotów, jadę bez ciebie.