Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gdyby nie spał, nie mógłby mi odmówić tatara; ale że szanuję jego sen,.. muszę wziąć sam.
To mówiąc, ukląkł, schylił się ku Chicotowi i zaczął lekko macać po kieszeniach ubrania.
— Szczególne — rzekł — nic niema w kieszeniach. A! może ma w kapeluszu?
Kiedy mnich szukał kapelusza, Chicot wypróżnił kieskę i pustą wrzucił w jedną z kieszeni płaszcza.
— I w kapeluszu nic niema; to dziwne, bo Chicot, chociaż trefniś, ma rozum i nigdy bez pieniędzy nie wychodzi na miasto. A! stary Gallu — dodał z uśmiechem, — zapomniałem o twojem kraciastem okryciu!
I wsunął rękę, lecz wyciągnął tylko pustą kieskę.
— Jezus!... — wykrzyknął — a bankiet kto zapłaci?
Ta myśl wielkie na mnichu zrobiła wrażenie, bo natychmiast powstał i chociaż ciężkim ale spiesznym krokiem skierował się ku drzwiom, przeszedł kuchnię, nie rzekłszy słowa do gospodarza, i wymknął się na ulicę.
Chicot włożył w kieskę pieniądze, schował ją do kieszeni i oparty na oknie, w które zaglądał promień słońca, zadumany, zapomniał o Gorenflocie.
Brat kwestarz z sakwami na plecach, szedł z bardzo układną minką, którą przechodzący za pobożność wziąć mogli; nie myślał przecież o modlitwie, ale szukał jednego z owych kłamstw, któremi osłania się żołnierz niedbały, a których dostarcza mu mniej lub więcej płodna imaginacja.
Gdy ujrzał zdala bramę klasztorną, wydała mu się więcej jeszcze ponurą, niż zwykle; nadto w progu dostrzegł mnichów, patrzących niespokojnie na wszystkie cztery strony świata.
Ruch, jaki powstał pomiędzy zakonnikami, w