Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakżeś tego szczęścia dostąpił?
— Bardzo prostym sposobem. Nazajutrz po wyjeździć, kiedy sprowadziłem się do świeżo najętego mieszkania, zaczekałem przed bramą, aby pani moich myśli wyszła za kupnem żywności. Jak tylko ukazała się, dziesięć minut na dziesiątą, udałem się za nią.
— Poznała cię?
— Tak, aż krzyknęła i uciekła.
— Wtedy?....
— Wtedy pobiegłem za nią, i dogoniłem.
— Jezus!... — wykrzyknęła.
— Marjo! — dodałem. — To ją dobrze usposobiło.
— Lekarz!.. — rzekła.
— Piękna gosposia!.... — odpowiedziałem.
Uśmiechnęła się i odrzekła po chwili:
— Pan jesteś w błędzie, ja pana nie znam.
— Ale ja znam panią — odpowiedziałem — bo od trzech dni tylko dla ciebie żyję, tak dalece, że nie mieszkam już przy ulicy Beautreillis, ale przy ulicy Ś-go Antoniego, a zmieniłem mieszkanie tylko dlatego, aby cię widzieć. Jeżeli panienko będziesz miała kogo do opatrzenia, to udaj się do mnie.
— Ciszej!...
— A!... widzisz!...
— Tym oto sposobem zawarłem znajomość.
— Jak daleko znajomość posunąłeś?...
— Jak może tylko; kochanek... z Gertrudą wszystko jest względne. Jestem uszczęśliwiony, że mogę działać w interesie pana hrabiego.
— Może się czego domyśla?...
— Bynajmniej; nawet nie mówiłem o panu. Alboż biedny Remy le Haudouin, zna takich panów, jak hrabia de Bussy? Badałem ją w sposób obojętny:
— Czy wasz młody pan zdrowszy?...