Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mówię, że miłosierna Opatrzność chowa dla nas nieodgadnione pociechy i że zbliża się chwila, w której się o tem przekonamy.
Baron z podziwieniem spojrzał na Bussego, który ręką dał znak, jakoby chciał powiedzieć; zaraz powrócę i wyszedł z uśmiechem na ustach.
Zastał młodego lekarza przy drzwiach; poprowadził go do oddzielnego gabinetu.
— I cóż, mój Hipokratesie, — rzekł — daleko jesteśmy?
— W czem?
— Co do ulicy świętego Antoniego.
— Jestem w punkcie bardzo interesującym.
Buissy odetchnął.
— Czy mąż powrócił? — zapytał.
— Powrócił, lecz bezskutecznie. Myślę, że potrzeba do rozwiązania dramatu ojca, którego chyba sam Bóg ześle cudownym sposobem.
— Skąd wiesz o tem?
— Mości hrabio — rzekł Haudouin ze zwykłą wesołością — ponieważ w czasie twojej nieobecności nie miałem komu służyć, starałem się obrócić wolny czas na swoją korzyść.
— Opowiedz mi co uczyniłeś.
— Po wyjeździe pana hrabiego przeniosłem pieniądze, książki i szpadę do mieszkania, najętego na rogu ulicy św. Antoniego i św. Katarzyny.
— Wybornie.
— Stam tąd mogłem widzieć cały dom, któryśmy wynaleźli, ale to od piwnic, aż do kominów.
— Cóż dalej?
— Sprowadziwszy się, zasiadłem w oknie.
— Bardzo rozumnie.
— Jednak była w tem niedogodność.
— Jaka?