Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przeszedł zwodzony most, za nim postępowały wolnym krokiem, ze zwieszonemi łbami dwa wielkie psy rasy niemieckiej.
Starzec przybywszy do oszklonej bramy, zapytał słabym głosem:
— Kto tam chce biednego starca odwiedzić?
— To ja, panie Augustynie — odpowiedział drżący ze śmiechu głos kobiecy.
Joanna de Cossé tak nazywała starca dla rozróżnienia od młodszego brata, Wilhelma, zmarłego przed trzema laty.
Baron wzniósł powoli głowę i oczy wlepił w podróżnych.
— Kto jesteś — rzekł — nie poznaję cię...
— Jakto! pan mnie nie poznaje? — A! prawda, przebranie....
— Przebacz — odpowiedział starzec. — Stare oczy nie do płakania, a kiedy płaczą, to łzy je przepalają.
— Prawda kochany baronie — rzekła — twój wzrok jest widocznie osłabiony, bo mimo stroju poznałbyś mnie zapewne.
— A więc mam honor przedstawić się panu jako pani de Saint-Luc.
— Saint-Luc — powtórzył starzec — nie mam szczęścia znać tego nazwiska.
— Ale może pan znasz moje panieńskie nazwisko — odparła młoda mężatka — Joanna de Cossé-Brissac.
— A! mój Boże! — wykrzyknął starzec, drżącemi rękami otwierając zaporę.
Joanna nie pojmując tego szczególniejszego przyjęcia, tak różnego od tego jakiego się spodziewała, co przypisywała wiekowi starca i jego osłabieniu, widząc, że jest poznaną, zsiada i rzuciła się w jego objęcie.