Strona:PL Dumas - Pamiętniki D’Antony T1-2.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A teraz, rzekł półkownik, możesz się oddalić, nie potrzebuję cię w tym momencie.
— Może potrzeba ażebym ich oskubał?
— Nie, dziękuję.
— Ale bo to, za taką cenę, wypadałoby... Może pana obrażam? proszę mi darować, nie brać to za afront.
To mówiąc Andre, stulił nogi, wyprostował się jak struna, salutował po żołniersku, i wyszedł.
— Kapitanie, rzekł nazajutrz bandyta, który chodził po prowizją, niceśmy nie znaleźli w gnieździe.
— Jakto, orlęta już wyleciały? zawołał kapitan drżąc cały.
Nie, są one tam jeszcze; ale widno ich i ojciec i matka uważając że tak wiele zjadają sprzykrzyli ciągle im dostarczać.
— Cóż robić, rzeki kapitan, będziemy się obchodzić dzisiaj jak można, — ostatkami wczorajszemi