Strona:PL Dumas - Pamiętniki D’Antony T1-2.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wy, ażeby nie wzbudzić apetytu, który bez tego nie jednemu czuć się już dawał.
O dziesiątéj godzinie wieczorem kapitan naznaczył Antonio do straży, Antonio wziął karabin, przypiął ładownicę i już chciał odchodzić — wtém nagle się zatrzymał: Kapitanie, rzekł, jeżeli ktokolwiek zbliży się do mnie, czy powinienem strzelać?
— Bez wątpienia, odpowiedział Żakomo.
— A jeżeliby to był?...
— Kto?
— Czy nie rozumiesz;...
— Nie.
— Jaki przyjaciel, naprzykład... tu zrobił giest wyrażający myśl jego wskazując na gębę.
— Przyjaciel? powtórzył kapitan, oszalałeś bracie! zkądże się on weźmie, chyba z nieba spadnie; zanadto jesteśmy strzeżeni, ażebyśmy spotkali go na ziemi.
— A, to ja nie wiedziałem, rzekł Antonio oddalając się.