Strona:PL Dumas - Pamiętniki D’Antony T1-2.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zamilknij rzekła, i pociągnęła mię za niémi. Byłem zamieszany do intrygi któréj bynajmniéj nie rozumiałem; pojmowałem wprawdzie jéj osnowę, lecz rozwiązania nie widziałem; ta biédna kobiéta dotyla wzruszona interessowała mię nieskończenie. I w rzeczy saméj prawdziwa skłonność ma nad umysłem naszym władzę, byłem więc posłuszny jak dziécko, poszedłem z nią w ślad za maskami; z których jedna była mężczyzną a druga kobiétą. Mówiły z sobą zcicha, głos ich dochodził do nas. — To on, rzekła, to jego głos; tak, tak, to jego postać... — Wyższe domino zaczęło się śmiać — To jego uśmiéch, rzekła, to on, tak, to on. List prawdę mi donosił. O mój Boże! mój Boże!
Nie zważając na to maski szły daléj, i my za niémi; wyszły z sali i my także; zwróciły się ku wschodom do loż, i my w tęż stronę; zatrzymały się przed łożami pod sklepieniem, i my jak dwa nieroz-