Strona:PL Dumas - Pamiętniki D’Antony T1-2.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

»Kapitan uśmiéchnął się gorzko.
— »Ciągłe od 1815 roku źle mi się powodzi, panie Eugieniuszu. Przyrzekłeś czuwać nad moją córką, lepiéj więc mieć protektora młodego i bogatego, aniżeli ojca starego i ubogiego.
»Zamikł; P. Eugieniusz także nieśmiał nic mówić, tak w milczeniu przybyli aż do miejsca naznaczonego.
»Drugi kabryolet szedł za nami. P. Alfred wysiadł z niego z dwoma swoimi sekundantami.
»Jeden z sekundantów zbliżył się do nas:
— »Jaką obierasz broń kapitanie?
— »Pistolety, odpowiedział.
— »Zostań przy fiakrze i pilnuj szpad, rzekł mój pan; wszyscy udali się do lasku.
»Zaledwo dziesięć upłynęło minut, gdy razem z dwóch pistoletów dał się słyszeć wystrzał. Podskoczyłem jak gdybym tego się nie spdziewał; musi być już kaput któremuś, gdyż drugie dziesięć minut u-