Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Taki zaszczyt... dla biednego, jak ja, i nieznanego żołnierza.
— Dawnyś pan przyjaciel — powiedziała królowa — to dosyć. Dzień dzisiejszy sprawia mi zawrót głowy przypomnieniem młodości; czuję się szczęśliwą, wolną, szaloną!...
Dzień ten przypomina mi pierwsze przechadzki moje w ukochanym Trianon, pierwsze wycieczki nasze z Andreą. Moje róże i poziomki, ptaszęta, z któremi się zaznajamiałam w klombach, wszystko aż do poczciwych ogrodników, których miłe oblicza oznajmiały mi zawsze nowy kwiat jakiś, lub owoc smakowity. A pan de Jussieux, a Rousseau, który już nie żyje... dziś... mówię wam, dziś... szaleję z radości! Lecz co ci to, Andreo? Skąd te kolory? Czemu pan, panie Filipie, tak pobladł?
Oblicza obojga młodych nie mogły przenieść próby wspomnień okrutnych.
— Wybacz, Najjaśniejsza Pani, sparzyłam się czekoladą — powiedziała Andrea.
— Ja zaś — rzekł Filip — nie mogę jeszcze oswoić się z myślą, że Wasza Królewska Mość zaszczyca mnie, jakby jakiego dostojnika.
Wreszcie królowa powstała.
Służebne podały jej prześliczny kapelusik, płaszcz gronostajowy i rękawiczki. Ubieranie się Andrei nie trwało długo. Filip, z kapeluszem pod pachą, podążył za damami.
— Panie de Taverney, nie chcę, abyś mnie dzisiaj opuszczał, ze względów politycznych życzę sobie skonfiskować amerykanina. Chodź z prawej strony.
Taverney — spełnił rozkaz, Andrea postępowała przy lewym boku królowej.