Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Piąta godzina wybiła na wieży kościoła Sainte-Croix d‘Antin; zapadał mrok, a z nim i zimno przejmujące.
Dojechano już prawie do drzwi Saint-Denis. Dama, trzymająca chusteczkę przy ustach, dała znak panom przed nią jadącym i ci natychmiast oddalili się znacznie. Wtedy zwróciła się do jadących ztyłu, a ci w tej chwili skręcili w ulicę Saint-Denis i znikli. Sanie z damami udały się w stronę bulwaru Ménilmontant i tam się zatrzymały. Cicho tu było i pusto; nikt nie miał odwagi przechodzić tędy nocą bez eskorty, od czasu, gdy nędza zamieniła kilka tysięcy żebraków w złodziei i napastników. Dama, która wydawała rozkazy, dotknęła końcem palca ramienia stangreta. Sanie stanęły jak wryte.
— Weber — rzekła — jak prędko możesz mi sprowadzić kabrjolet, tam gdzie wiesz:...
— Pani kabrjoletem pojedzie?... — zapytał stangret z wyraźnym niemieckim akcentem.
— Tak jest, chcę widzieć ognie i dlatego pojadę ulicami, większe tam błoto niż na bulwarach, nie możnaby więc saniami się przedostać. Wreszcie przeziębiam, i ty, moja mata, przeziębłaś pewnie? — dodała, zwracając się do towarzyszki.
— Tak, pani — odpowiedziała.
— Zrozumiałeś zatem, Weber?... Czekaj z kabrjoletem tam, gdzie ci mówiłam.
— Dobrze, proszę pani.
— Ile czasu nato potrzebujesz?...
— Pół godziny.
— Dobrze. Zobacz-no, mała, która godzina?
Młodsza dama wyjęła zegarek i z trudnością dojrzała godzinę, bo, jak mówiliśmy, zmrok już zapadał.
— Trzy kwadranse na szóstą — powiedziała.
— A więc trzy na siódmą, pamiętaj, Weber. Powiedziawszy to, wyskoczyła lekko z sanek, podała rękę przyjaciółce i oddaliły się obie.
Stangret mruczał tymczasem tak, aby go pani posłyszała:
— Nierozwaga, ah! mein Gott!... co za nierozwaga.
Młode kobiety uśmiechnęły się, otuliły futrami, podniosły wysoko kołnierze, i ciesząc się, że śnieg chrupie pod ich małemi nóżkami, obutemi w futrzane pantofelki, szybko przebiegły aleję bulwaru.