Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pan ambasador — ciągnął naczelnik — obowiązany jest każdemu z nas dać klucz od kasy.
— O! nie, tego nie uczynię — rzekł portugalczyk.
— Z powodu?
— Wytłomacz się pan — dodał Beausire.
— Nie dowierzają mi, posądzają — mówił portugalczyk, gładząc brodę — pocóż ja mam postępować inaczej? Podług was, jestem zdolny okraść stowarzyszenie; pytam więc, dlaczego stowarzyszenie nie mogłoby ze mną tak postąpić? Znamy się, moi panowie, jesteśmy warci siebie...
— Przyznaję — odrzekł lokaj — i utrzymuję, że właśnie z tego powodu mamy równe prawo...
— Zatem, kochany panie, jeśli chciałeś równości zupełnej, należało wymagać odrazu, abyśmy po kolei grali rolę ambasadorów. Byłoby to podejrzane nieco w oczach publiczności, ale stowarzyszeni mieliby pewność... Czy tego chciałeś?
— W dodatku — przerwał Beausire — jesteś złym kolegą, panie naczelniku; czyż don Manoelowi nie należy się przywilej wynalazku?
— Mój to pomysł wprawdzie — rzekł ambasador — lecz pan Beausire położył także zasługi niemałe.
— O! — odparł naczelnik — gdy interes już w toku, niema mowy o przywilejach żadnych.
— Przyznaję, lecz należy się zawsze uznanie dla pomysłu... — dodał Beausire.
— Nie ja jeden wam nie ufam — mruczał naczelnik — całe stowarzyszenie jest tego zdania...
— To nie mają racji — odrzekł portugalczyk.
— Tak, tak, nie mają racji — dodał Beausire.
Naczelnik podniósł głowę i zły, że mu przeczą, zaczął gwałtownie:
— Ja jestem głupi, że wierzę Beausirowi. Sekretarz i ambasador jedno widzą i zapewne porozumieli się na szkodę towarzystwa.
— Panie naczelniku — odparł Beausiie poważnie — jesteś łotrem skończonym, któremu należałoby uszy poobcinać... jeżeli je posiadasz jeszcze, o czem wątpię.
— Co pan mówisz? — odezwał się naczelnik obrażony.
— Zebraliśmy się w gabinecie ambasadora, aby spokojnie pomówić o rzeczy wielkiej doniosłości, a pan obrażasz mnie, posądzając o zmowę z don Manoëlem.