Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do panów Nunez Balboa braci. Wyplata najpunktualniejsza w ciągu trzech miesięcy. Koszta podroży ponosimy.
— Dobrze, ekscelencjo, dobrze — odrzekł Bochner.
Don Manoël z miną wielkopańską pożegnał jubilera. Dwaj stowarzyszeni zostali sami...
— Zechciej mi wytłómaczyć — z pewnem ożywieniem odezwał się don Manoël do Beausira co za mysi miałeś u djabla, aby nie dopuścić zostawienia tu djamentow: Podróż do Portugalji! czyś ty oszalał? Czyż nie można było dać jubilerom zaliczki, przekazów i zaraz zabrać djamenty.
— Zanadto poważnie traktujesz swoją rolę ambasadora — odparł Beausire.
— Ależ... Chyba ten głupiec nie ma żadnych podejrzeń?...
— Myśl, jak chcesz. Wszystko być może, lecz każdy, kto, posiadając pieniądze, na kawałek papieru je zamienia, chce wiedzieć najpierw, czy ten papier wart cośkolwiek.
— Ależ papiery te będą miały podpis Souzy!
— A co, czy nie mówiłem, że on ma się już za Souzę! — krzyczał, uderzając w ręce Beausire.
— No, więc musimy na to się zgodzie, że sprawa się nie powiodła — odparł don Manoēl.
— Bynajmniej. Chodź no tu, panie komandorze — odezwał się Beausire do ukazującego się we drzwiach lokaja. — Wszak wiesz, o co chodzi?
— Tak.
— Podsłuchiwałeś?
— Rozumie się.
— Bardzo dobrze. Czy i ty jesteś tego zdania, że zrobiłem głupstwo?
— Jestem tego zdania, że masz rację sto tysięcy razy.
— Mów, dlaczego?
— A to dlatego, że pan Bochner nie przestawałby śledzić pałacu i ambasadora.
— Cóż dalej?
— A mając pieniądze w ręku i djamenty przy boku, nie będzie doznawał już najmniejszego podejrzenia i spokojny puści się w podróż do Portugalji. A my nie pojedziemy