Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wsparcie, nie poniża ono kobiety ubogiej; a dama ta, powiadomiona o mojem smutnem położeniu, odwiedziwszy mnie, pozostawiła mi sto luidorów nad kominkiem.
— Sto luidorów! — zawołał zdziwiony kardynał. — Wybacz pani — dodał — nie dziwi mnie, że udzielono jej tak znaczną sumę. Przeciwnie, zasługuje pani na wszelakie a wszelkie współczucie ludzie dobroczynnych. Dziwi mnie tylko tytuł damy miłosierdzia; bo rozporządzają one mniejszemi daleko środkami. Czy mogłabyś, hrabino, odmalować mi portret tej damy?
— Trudno mi to będzie — odparła Joanna w celu wzbudzenia tem większej ciekawości kardynała.
— Jeżeli jednakże była tutaj?
— Naturalnie, że była — ale nie życzyła sobie widocznie być poznaną, bo twarz miała osłoniętą gęstym woalem a oprócz tego okryta była szerokiem futrem. Pomimo to wszakże...
— Pomimo to? — powtórzył kardynał.
— Zdawało mi się... lecz nie ręczę.
— Co takiego?
— Że oczy miała błękitne.
— Usta?
— Małe, wargi przygrube nieco, dolna mianowicie.
— Wysoka, czy średniego wzrostu?
— Średniego.
— Ręce?
— Prześliczne.
— Szyja?
— Długa i cienka.
— Wyraz twarzy?
— Surowy i szlachetny.
— Wymowa?
— Jakby niewprawna trochę.
— Czy może ją znasz, ekscelencjo?
— Skąd wnosisz, że mógłbym ją znać, hrabino?... — odparł żywo kardynał.
— Z pytań zadawanych mi, a także przez sympatję którą łączy pracowników na niwie dobroczynności.
— Nie, pani, nie znam jej wcale.
— Może masz choćby jakie przypuszczenia, ekscelencjo?...