Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/871

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ale lekarz bez klienteli. Ja biedny posłaniec uliczny, który żyję z dnia na dzień, i który nigdy nie mogę odpowiadać za jutro. Twoja matka i siostra są dobremi chrześciankami, i pozostanie im kościół? Ależ jeden z kardynałów najbardziej wpływowych dzisiaj, jest krewnym rodziny Valgeneuse. Biuro dobroczynności? Przewodniczącym tego biura jest właśnie jeden z Yalgeneusów.“
Udadzą się do prefekta Sekwany, do ministra spraw wewnętrznych? Otrzymują jednorazowe dwadzieścia franków i to jeszcze pytanie, czy je otrzymają, kiedy się pokaże, iż jedna jest matką druga siostrą człowieka, obwinionego o przestępstwo pociągające za sobą galery.
— Cóż tedy robić? wykrzyknął Justyn drżąc z gniewu Salvator silniej oparł rękę o ramię Justyna, i wpatrując mu się w oczy:
— Cóżbyś uczynił Justynie, zapytał, gdyby drzewo groziło ci spadnięciem na głowę?
— Ściąłbym to drzewo, odpowiedział Justyn, który zaczął poznawać przezorność przyjaciela.
— Cóżbyś uczynił, gdyby dziki zwierz wybiegł z menażerji, i biegał po mieście?
— Wziąłbym strzelbę i zabił dzikiego zwierza.
— A więc, rzekł Salvator, jesteś takim, jakem się spodziewał; posłuchaj więc.
— Zdaje się, że cię rozumiem, Salvatorze, rzekł Justyn.
— Zapewne, mówił dalej Salvator, ktoś coby dla pomszczenia krzywdy osobistej, wprowadził nieporządek do kraju, ktoś coby usiłował podpalić miasto dlatego, że się dom jego pali, byłby głupcem, warjatem, złym człowiekiem. Ale, Justynie, jeśli kto zgłębi rany społeczne i powie sobie: „Znam z gruntu złe, szukajmy lekarstwa“, ten więc może spełnić dzieło dobrego obywatela i być uczciwym człowiekiem. Ja jestem, Justynie, jednym ze znękanych członków tej wielkiej rodziny ludzkiej, uciśnionej przez kilku intrygantów. Za młodu nurzałem się głęboko w tym oceanie, który zwie się światem, i jak ów nurek Szyllera, wypłynąłem pełen przerażenia. Wtedy wszedłem w siebie i zacząłem rozmyślać nad nędzą bliźnich. Widziałem wszystkich ludzi rojących się po ziemi: jedni jako bydlęta robocze uginające się pod ciężarem przechodzącym ich siły;, drudzy jako barany prowadzone do rzeźni. Na ten widok wstyd mnie zdjął za moich bliźnich, za siebie samego: