Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/854

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I kłaniając się z udaną grzecznością, odszedł; zakończyła Mina.
Salvator z kolei otarł czoło.
— A! wyrzekł z cicha, zrobiłby tak jak powiada, ten nędznik.
— I ja byłam tego pewną, odpowiedziała Mina. I dlatego nie uciekłam, dlatego do Justyna nie pisałam, dlatego zamilkłam jak nieżywa!
— I uczyniłaś dobrze.
— Czekałam, żywiłam nadzieję, modliłam się! Przybyłeś pan: jesteś przyjacielem Justyna, ty rozstrzygaj, ale w każdym razie powiedz mu...
— Powiem mu, Mino, że jesteś aniołem! odrzekł Salvator, klękając przed dziewczyną i z uszanowaniem całując jej rękę.
— O! mój Boże! rzekła Mina, jakżeż dziękuję ci, iżeś mi zesłał pomoc taką.
— Tak, Mino, podziękuj Bogu, bo to Opatrzność mnie tu sprowadziła.
— Miałeś jednak jakieś podejrzenie?
— Nie względem ciebie, nie wiedziałem gdzie jesteś, w którem miejscu mieszkasz; myślałem, żeś za granicami Francji.
— Pocóżeś więc tu przybył?
— O! szukałem innej zbrodni, o której powiedzieć ci nie mogę, ale teraz muszę przerwać poszukiwanie... Zacząć musimy od najpilniejszego, to jest od ciebie. Każda rzecz przyjdzie z kolei i we właściwym czasie.
— Cóż więc zamierzasz ze mną?
— Potrzeba nasamprzód dać znać o tobie biednemu Justynowi, ażeby wiedział, że jesteś zdrowa i że go kochasz jak zawsze.
— Powiesz mu to, wszak prawda?
— Bądź spokojna.
— Ale mnie, mnie, kto o nim da znać?
— Jutro, o tej samej godzinie, znajdziesz list w piasku, pod tą ławką, a gdybym nie zdążył jutro, to pojutrze w tem samem miejscu.
— Dziękuję, tysiąckroć dziękuję, panie Salvatorze!... Ale odejdź, a przynajmniej ukryj się; słyszę szelest kroków na piasku i pies twój zda się niespokojny.