Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/780

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Są tylko pewne warunki miejscowości, mroku, powietrza, które przyprawiają o dreszcz serca najodważniejszych.
Dreszcz przeszedł po sercu pana Jackala.
Ale był to człowiek, tyle miłości własnej kładący w sprawowanie swego zawodu i tyle dumy z jego powodzenia, że siła tych uczuć rzemiosło jego przerodziła w sztukę. Przytem pan Jackal był ciekawy. Chciał się koniecznie dowiedzieć, co to są za ludzie, którzy gromadzą się sto stóp pod ziemią, by krzyczeć: niech żyje cesarz.
Jednakże, ponieważ pan Jackal nie posuwał odwagi aż do zuchwalstwa, przedsięwziął wszystkie możliwe dla swego bezpieczeństwa ostrożności, zapuścił się w zagłębienie, które uważał za skrytkę pewniejszą jeszcze, niż cień tego filara, za którym stanął poprzednio; na wszelki wypadek poruszył w pochwie sztylet, który zawsze nosił przy sobie, i widząc po ruchu mówcy, że ma zagajać, a po minach widzów, że mają słuchać, otworzył uszy i oczy najszerzej, jak tylko mógł.
Sza! Sza! długo powtarzane dało się słyszeć, a mówca rozpoczął głosem poważnym i brzmiącym, który dał pojąć panu Jackalowi od pierwszych słów, że nie straci ani jednego wyrazu.
— Bracia, rzeki mówca, chcę wam zdać sprawę z podróży mojej do Wiednia...
— Do Wiednia, szepnął pan Jackal.
— Powróciłem przeszłej nocy, prawił dalej mówca, i dla obeznania was z nowinami najwyższej wagi, zwołałem was na dziś wieczór, przez urząd naszego zwierzchnika, na zebranie nadzwyczajne...
— Na zebranie nadzwyczajne! rzekł do siebie pan Jackal, rzeczywiście, zebranie to, które mam przed oczyma, niepodobnem jest do żadnego z tych, które dotąd widywałem.
— Dwaj ludzie, których dość wymówić nazwiska, by zbudzić wspomnienia chwały i poświęceń, pan generał Lebastard de Premont i pan Sarranti, przybyli do Wiednia przed dwoma miesiącami...
— Słuchajmy, słuchajmy, rzekł pan Jackal, zdaje mi się,, że znam także te dwa nazwiska! Sarranti, Lebastard de Premont... A! tak, Sarranti! powrócił więc z Indyj Wschodnich... Jeżeli poczciwy pan Gerard nie umarł, będzie bar-