się natychmiast do wykonania obietnicy i wymierzył mu w odpowiedzi cios tak potężny, że pan dyrektor padł między widzów!
Gille. Na honor, panie, rzetelne obrachunki tworzą szczerych przyjaciół.
Kassander, u szczytu zdumienia, podniósł się i oczyma szukać zaczął Gilla, ale ten był już daleko.
W tejże chwili ruch wielki powstał między tłumem; ludzie okryci płaszczami szeptali sobie wzajem do uszu: Oddał mu! oddał, oddał! A następnie, wydostając się z tłoku, mówili do rozmaitych gromad: To „na dzisiejszy wieczór!“
Wyrazy te, jak szmer niezrozumiały, tłoczyły się wzdłuż całego bulwaru. Potem widziano ludzi tajemniczych rozsypujących się w ulicę Temple, to w ulicę św. Marcina, św. Dyonizjusza, Rybną, a wszyscy dążyli w stronę Sekwany rozmaitemi drogami, lecz jako towarzysze, mający nie spóźnić się na zebranie w jednem i tem samem miejscu.
Ktoś co nic lepszego nie miał do roboty, jak uważać na to, co działo się na ulicy Pocztowej pomiędzy ósmą a dziewiątą wieczór, czyli we dwie godziny po przedstawieniu, które może nazbyt długo opowiadaliśmy czytelnikom naszym, nie darmo straciłby czas, gdyby był choć trochę zwolennikiem przygód nocnych i fantastycznych.
Przypuszczając, że czytelnik od chwili gdy połączył się z nami, nie jest nieprzyjacielem podobnych przygód, poprosimy go, ażeby poszedł z nami na miejsce, z którego postanowiliśmy poprowadzić nasze obserwacje.
Miejsce to, jak powiedzieliśmy, leży na ulicy Pocztowej; scena przedstawia mały domek jednopiątrowy, o jednych drzwiach i jednem oknie, wychodzącem na ulicę. Może ten dom miał inne jeszcze drzwi i okna, ale te musiały wychodzić na dziedziniec lub ogród.
Była godzina wpół do dziewiątej wieczór, a gwiazdy świecąc jasno, obchodziły uroczystość pierwszych dni wiosny.
Była to istotnie piękna noc, jasna i światła, pogodna i cicha, jak noc letnia, noc poety lub kochanka.