Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/669

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przyjmował je w sposób odpowiedni do swego niby stanu, z grzecznością i nieledwie pokorą, jakby to czynił wszelki inny posłaniec.
Prawdą jest niemniej, iż spełniał obowiązek z większą o wiele roztropnością, niż towarzysze jego. Czy działo się to z owej czysto moralnej przyczyny, czy z innej, nieco fizycznej, że z poleceniami zgłaszały się do Salvatora same prawie kobiety? Nie umielibyśmy powiedzieć, pozostawiamy więc czytelnikom swobodę wytworzenia sobie własnego sądu.
Przechodniom i ludziom, którym niewiele zależało na wiadomości co się dzieje w umyśle i sercu młodzieńca, wydawać się mogło, iż on rozpatruje szczegóły owego przepysznego wodotrysku, na który nikt nie spojrzał nawet będąc obeznanym z nim od dzieciństwa; inni myśleli znów że zatonął w marzeniu.
Dla nas jednak, co znamy go od dawna, Salvator nie przypatrywał się wodotryskowi, nie marzył, lecz uważał i słuchał.
Oczekując na posyłki, zgromadzał w mózgu wszystko co zachwycił wzrokiem i słuchem, tworzył zapas wiadomości, z jakiego w danej chwili mógł wydobyć to czego potrzebował, olśniewając wszystkich i nakazując uważać się nieledwie za czarownika.
A przecież Salvator był raczej człowiekiem czynu; zamiast marzyć działał zwykle, a jeśli zdawał się być marzącym, to dlatego, iż na podobieństwo zręcznego mechanika, przysposabiał jakąś zmianę, coś w rodzaju nadzwyczajności, co licowało z pomysłowością jego.
Z drugiej strony, choć bezczynny w tej chwili, nie mógł oddawać się marzeniom, nawet w przypuszczeniu, że miałby do tego ochotę. Nie przeszło bowiem kilka minut aby go ktoś nie zaczepił.
— Czy masz jaki kłopot?
— Tak.
— Udaj się do pana Salvatora.
— Właśnie go szukam.
— Spojrzyj tam...
— A panie Salvatorze...
Wtedy opowiadano młodemu człowiekowi przyczynę zmartwienia, a umiał on zawsze dać radę tak dobrą, iż